Na rozpowszechnienie zjawiska dezinformacji w ostatniej dekadzie bez wątpienia mają wpływ media społecznościowe. Użytkownicy – za sprawą takich funkcji jak udostępnianie, komentowanie i reagowanie, przestają być wyłącznie odbiorcami informacji – stają się jej nadawcami. Ponieważ można to zrobić bez wysiłku i w zaledwie w ułamku sekundy – media społecznościowe stały się przestrzenią sprzyjającą szybkiemu rozprzestrzenianiu się informacji fałszywych lub zmanipulowanych. I choć w przypadku zwykłych użytkowników udostępnienie fake newsa będzie zazwyczaj nieintencjonalne (ang. misinformation), istnieją podmioty wykorzystujące podatności platform do celowego dezinformowania odbiorców.
Powstaniu mediów społecznościowych towarzyszy pojawienie się także innych zjawisk, które mają bezpośredni lub pośredni związek z problemem dezinformacji. W tej części przyglądamy się wybranym z nich: influencerom marketingowym, clickbaitom, systemowi rekomendacji oraz bańce filtrującej i komorze echa.
Influencerzy i mądre zakupy
Za sprawą mediów społecznościowych mamy dostęp do najróżniejszych treści: od wpisów naszych przyjaciół i krewnych, którzy chcą jak najszybciej podzielić się relacją z wakacji, przez informacje ze świata polityki, sportu i biznesu, aż po wciągające filmiki dostarczające łatwej rozrywki. Nie licząc wielkich ilości danych pozostawianych przez użytkowników, korzystanie z mediów społecznościowych w ich podstawowej wersji pozostaje bezpłatne. Jest to możliwe dzięki modelowi biznesowemu opartemu na wyświetlaniu reklam. Treści reklamowe nie zawsze są jednak oznaczane we właściwy sposób, co może skutkować wprowadzeniem użytkownika w błąd.
Zawsze wtedy, gdy influencer_ka otrzymuje korzyść materialną, np. wynagrodzenie albo jakiś gadżet, a celem materiału jest reklama produktu lub usługi – publikacja w mediach społecznościowych musi być oznaczona jako materiał reklamowy. Z konkretnymi przykładami takich sytuacji możesz się zapoznać na stronie Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Dzięki zobowiązaniu influencerów do takiego działania my – jako odbiorcy i użytkownicy mediów społecznościowych – dużo łatwiej możemy rozpoznać reklamę, a przez to ochronić się przed manipulacją.
Celem reklamy jest oczywiście nakłonienie odbiorcy do zakupu danego produktu lub usługi. I choć zgodnie z obowiązującym prawem treść reklamy nie powinna wprowadzać w błąd, zdarza się, że jest inaczej. W mediach tradycyjnych brak odpowiednich oznaczeń może sprawić, że materiał reklamowy (sponsorowany) zostanie uznany za tekst informacyjny. Media społecznościowe oraz inne usługi internetowe umożliwiają natomiast zwiększenie zasięgów wybranej treści poprzez płatne reklamy. Niestety, w ten sposób można wzmacniać również treści o charakterze dezinformacyjnym, mimo że same platformy zapewniają, że podejmują kroki w celu przeciwdziałania temu zjawisku.
Jedną z odpowiedzi na problem wszechobecnej – i czasem niewłaściwie oznaczonej – reklamy jest koncepcja smart shoppingu, czyli „sprytnych zakupów”. Polega ona na niespiesznym i przemyślanym podejmowaniu decyzji zakupowych z uwzględnieniem kryteriów ceny i jakości, szczególnie w przypadku produktów, które kupujemy rzadko (np. sprzęt AGD i RTV).
Clickbaity i inne emocjonalne treści
Kolejnym zjawiskiem charakterystycznym dla nowych mediów jest clickbait (wymawiaj: klikbejt). Mamy z nim do czynienia wówczas, gdy nagłówek jest skonstruowany w taki sposób, aby nie tylko wywołać emocje u odbiorcy, ale przede wszystkim skłonić go do kliknięcia i przejścia na stronę z artykułem.
Wyobraź sobie stronę główną portalu informacyjnego, na której pojawił się taki tytuł: „Fatalne wieści. Wielbiciele truskawek będą załamani”. Czego dotyczą „fatalne wieści” i w jaki sposób wpływają one na wielbicieli truskawek? Czy chodzi o rosnące ceny tych owoców? A może o pojawienie się badań naukowych wskazujących na ich szkodliwy wpływ na zdrowie? Dowiemy się tego dopiero po kliknięciu w link.
Dlaczego komuś miałoby zależeć na przyciągnięciu naszej uwagi właśnie w ten sposób? Nie, nie chodzi o zachęcenie nas do lektury całego artykułu i poznania szerszego kontekstu sprawy. Każde kliknięcie to dla reklamodawców szansa na zainteresowanie nas usługą lub produktem, a dla właściciela strony – okazja do zysku ze sprzedaży przestrzeni reklamowej.
Ten mechanizm jest też niekiedy wykorzystywany przez twórców treści publikowanych na platformach streamingowych takich jak YouTube. Tam clickbaity przybierają formę miniatur, które w sugestywny sposób przedstawiają treści, jakich w samym filmiku… nie znajdziemy.
Algorytmy w mediach społecznościowych
Liczbę stories udostępnionych na Instagramie w ciągu zaledwie jednej minuty liczymy w setkach tysięcy. A w każdej minucie w serwisie YouTube pojawia się aż 500 godzin nowych treści. Jednak nie wszystkie aktualności trafiają na nasze feedy (w przypadku mediów społecznościowych takich jak Facebook i Instagram) lub na stronę główną (jak w przypadku serwisów w rodzaju YouTube’a). Dlaczego tak się dzieje?
Informacji publikowanych w sieci jest tak wiele, że pewna ich selekcja wydaje się konieczna. Jednak sposób filtrowania treści nie pozostaje bez wpływu na osoby korzystające z danej usługi. W tej chwili sposób dobierania treści służy przede wszystkim utrzymaniu uwagi użytkownika, aby jak najdłużej pozostał na platformie. W efekcie może mu być prezentowanych więcej reklam, co przekłada się na wymierny zysk firmy. Idąc dalej, im więcej przebywamy w danym medium społecznościowym, tym więcej śladów swojej aktywności tam pozostawiamy. Dzięki nim algorytm podsuwa nam coraz bardziej interesujące treści, które jeszcze skuteczniej przykuwają naszą uwagę. Koło się zamyka.
Ze znaczenia mechanizmu selekcjonowania treści zdamy sobie sprawę wówczas, gdy uświadomimy sobie, że o tym, co zobaczymy na danej platformie, decyduje przede wszystkim algorytm. Jako użytkownicy mamy wprawdzie możliwość przeszukiwania zasobów danego medium społecznościowego, ale zdecydowanie częściej polegamy na wyborze dokonującym się automatycznie. Dowodem na to jest nieprzerwane – i czasem bezmyślne – scrollowanie aktualności w poszukiwaniu nowych wrażeń. Te dostarczają nam kolejnych porcji dopaminy czyli neuroprzekaźnika silnie związanego z układem nagrody, przez co spędzamy w aplikacji jeszcze więcej czasu.
Gdyby jedyną konsekwencją selekcjonowania treści przez algorytm było kilka zmarnowanych wieczorów, być może machnęlibyśmy na to ręką. Okazuje się jednak, że automatyczny dobór treści ma czasem poważniejsze skutki.
Z badania przeprowadzonego przez Centrum Przeciwdziałania Nienawiści w Sieci wynika, że nastolatki korzystające z TikToka, którego popularność szybko rośnie, trafiają na treści szkodliwe dla zdrowia psychicznego w ciągu zaledwie kilku pierwszych minut korzystania z serwisu. Niestety, młode osoby wykazujące zainteresowanie zdrowiem psychicznym bardzo szybko natrafiają na filmiki o próbach samobójczych, o metodach samookaleczania się, o braku pewności siebie ze względu na masę ciała lub zaburzenia odżywiania. Podobny eksperyment dowiódł, że równie łatwo jest trafić na informacje wprowadzające w błąd.
Z podobnym efektem mamy do czynienia również na innych platformach, np. na YouTubie. Pomimo funkcjonalności wbudowanych w interfejs – takich jak przycisk „To mi się nie podoba”, symbolizowany przez kciuk skierowany w dół – użytkownicy wciąż mają niewielki wpływ na mechanizm rekomendacji. Dzieje się tak, ponieważ rekomendacjom nie towarzyszą mechanizmy gwarantujące wiarygodność materiałów wyświetlających się automatycznie, przez co użytkownicy mogą w niezamierzony sposób paść ofiarą dezinformacji.
Bańka filtrująca i komora echa
W obiegu medialnym możemy spotkać się z terminem „bańka informacyjna”, które wskazuje na to, że dana osoba lub grupa osób nie ma dostępu do części informacji pojawiających się w mediach tradycyjnych i społecznościowych. Żeby lepiej zrozumieć to zjawisko, warto poznać dwa inne, bardziej precyzyjne, pojęcia.
Bańka filtrująca jest konsekwencją automatycznych procesów filtrowania treści w wyszukiwarkach internetowych i w mediach społecznościowych. Polega na wyświetlaniu użytkownikowi tylko niektórych treści spośród wszystkich dostępnych. Decyzje podejmowane są na podstawie algorytmów biorących pod uwagę wiele zmiennych (m.in. lokalizację, historię wyszukiwania i przeglądania) oraz interakcje (np. polubienia, komentarze i udostępnienia). Ilość treści publikowanych każdego dnia w sieci i na każdej z platform społecznościowych z osobna nie pozwala na zapoznanie się z nimi wszystkimi, stąd niezbędna jest selekcja, nazywana personalizacją. Jednak ze względu na ograniczone możliwości samodzielnego decydowania użytkowników o wyświetlanych treściach, możemy w efekcie nie trafić na materiały, które poszerzyłyby nasze horyzonty lub pozwoliłyby skonfrontować dotychczasowe przekonania z innymi punktami widzenia.
W bańce możemy się znaleźć nie tylko w sieci, lecz także w świecie offline. Jeśli na co dzień przebywamy w gronie osób, które myślą w podobny sposób, sięgają po te same źródła informacji lub podzielają te same zainteresowania, to również narażamy się na ryzyko nadmiernego odizolowania od innych perspektyw. Czym to grozi? Na przykład brakiem zrozumienia dla odmiennego światopoglądu, a także podejmowaniem decyzji na podstawie niepełnego obrazu rzeczywistości. Jest jednak druga strona medalu, o której w „Podcaście Demagoga” opowiadał pisarz i publicysta – Michał R. Wiśniewski: bańki internetowe stanowią też bezpieczną przestrzeń dla osób mierzących się z podobnymi problemami. Mogą w nich bez obaw dzielić się własnymi doświadczeniami i uzyskać potrzebne informacje i wsparcie.
Z kolei komora echa opisuje sytuację, w której osoba utwierdza się w dotychczasowych racjach w wyniku wielokrotnego powtarzania tych samych treści w zamkniętym gronie osób. Może do tego dochodzić np. w zamkniętych grupach w mediach społecznościowych. Co więcej, takie odseparowanie sprzyja ograniczeniu dostępu do odmiennych poglądów.
W ten sposób możemy odnieść mylne wrażenie, że opinie, z jakimi się spotykamy, odzwierciedlają poglądy reszty społeczeństwa, podczas gdy w rzeczywistości mogą być całkowicie odmienne.
Wyobraź sobie grupę na Facebooku, której założyciele zapraszają do dołączenia osoby popierające postulat zniesienia obowiązku szkolnego. Kandydaci przed dołączeniem do grupy muszą wypełnić formularz i uzyskać akceptację administratora. Wśród pytań w formularzu pojawia się m.in. takie: „Czy uważasz, że zniesienie obowiązku szkolnego to jedyne słuszne rozwiązanie?”. Jeśli zgodzisz się z tą tezą i Twoje zgłoszenie zostanie pozytywnie rozpatrzone, dołączysz do grupy osób, które również podzielają to stanowisko.
W kolejnych dniach z pewnością trafisz na wiele argumentów potwierdzających zasadność takiego rozwiązania, ale prawdopodobnie nie dowiesz się, jakie argumenty przemawiają na jego niekorzyść. Być może wkrótce zaangażujesz się w manifestację na rzecz zniesienia obowiązku szkolnego, nie wiedząc, jakie mogłyby być tego negatywne następstwa (np. większe trudności w niwelowaniu różnic między dziećmi pochodzącymi z rodzin o różnym kapitale kulturowym).
Bibliografia:
- Mindf*ck. Cambridge Analytica, czyli jak popsuć demokrację, Christopher Wylie, 2020.
- Wiek kapitalizmu inwigilacji. Walka o przyszłość ludzkości na nowej granicy władzy, Shoshana Zuboff, 2020.